29.9.09

Dziura w trawniku specjalnie dla nas


Dzisiaj mielismy bardzo udany dzien. Rano Kasia kupila sobie (wreszcie) spodnice (do Olki: tamta poprzednia okazala sie za mala, wiec na Ciebie powinna okazac sie dobra). Miejscowy krawiec naprawil tez Adasiowi spodnie, ktore to rozerwal wysiadajac w piatek z autobusu. Postanowilismy rowniez zrobic pare fotek, lecz ledwo co Kasia wyjela aparat z torby a juz pani mierzyla do niej z pomaranczy. Na szczescie (uff…) skonczylo sie tylko na grozbach.
Przesylamy tez dobre wiadomosci z badawczego frontu (uwaga klimatolodzy!!). Udalo sie nam dzisiaj zainstalowac pierwszy przyrzad pomiarowy tuz nad brzegiem jeziora Wiktorii. Wlascieciel pewnego luksusowego hotelu nie tylko udostepnil nam kawalek trawnika, lecz rozwniez polecil swoim pracownikom, aby wkopali w ziemie specjalny pal (o wysokosci oczywiscie 1,5 m), do ktorego przymocowalismy naszego ukochanego ebro. Jutro jedziemy do Sangerema (okolo 20 km od jeziora Wiktorii) zostawic drugi przyrzad na terenie szpitala, w ktorym bedzie pracowal nasz znajomy Holender, Jos. Jutro posta wiec nie bedzie.
Postanowilismy rowniez znalesc najtansze w Tanzanii safari. W tym celu udalismy sie do biura. Pan glowil sie, liczyl, przedstawial rozne propozycje, ale i tak na razie jest dla nas za drogo. Zostawilismy numer telefonu, poczekamy, moze dolaczymy sie do jakiejs grupy, wtedy moze bedzie nas na to stac.

28.9.09

Krotkie dni w tropikach


Wczoraj byla niedziela. Spokojny, leniwy dzien. Kawiarenka byla tez zamknieta wiec post dopiero dzis. Niestety znowu bez zdjec. Tym razem komputer nie rozpoznaje aparatu, jako urzadzenia USB. A szkoda, bo wszystko tutaj jest dla nas (pewnie i dla Was czytelnikow) nowe i warte pokazania.

Rozkoszujemy sie miejscowym jedzeniem. Opanowalismy juz nazwy prawie wszyskich potraw. Adam uwielbia 'ugali' i 'nyama choma' (kassawa i mieso z kozy), a Kasia swoja 'samake' (ryba z jeziora Wiktorii) z 'chipisi' (z frytkami).

Jadamy tam, gdzie miejscowi i... nikt sie nie dziwi. Czujemy sie wspaniale, gdy nikt nas nie zaczepia, nie gapi sie, itp. Mieszkancy Mwanzy nie zwaracaja na nas wiekszej uwagi, czasem dzieciaki krzynka za nami 'rafiki' (przyjacielu) lub 'mzungu' (bialy), ale juz wiedza, ze od nas kasy nie dostana, wiec nawet oni zaczeli nas olewac.

Zaprzyjaznilismy sie z obsluga naszego hotelu (Christmas Tree Hostel - jakby kto trafil do Mwanza, polecamy!). Woczraj wieczorem w hotelowym bufecie ponzalismy przyjaciela managera naszego hotelu, ktory prowadzi sierociniec dla dzieci ulicy. Dzis odwiedzilsmy to miejsce.

Bylo bardzo milo. Poznalismy dwoch wolontariuszy z Niemiec i Kanady, ktorzy zajmuja sie najmlodszymi dzieciakami. Sami rowniez bralismy udzial w tych zajeciach. Oczywiscie wszystkich przeankietowalismy rowniez pod katem pogody :]

Joseph, dyrektor sierocinca, to straszny gadula. Ale to dobrze, mozna go podpytac o zycie w Tanzanii, o polityke, o rolnictwo, o historie, itp. Mielismy wrazenie, ze stara sie nas zwerbowac, jako wolontariuszy na przyszlosc.

Dni mijaja nam tutaj bardzo szybko. Jestesmy na 2 stopniu szerokosci geograficznej poludniowej. Slonce wschodzi o godzinie 7.00 i zaczyna grzac, jak tylko wychyli sie nad horyzont. Najpierw zakupy (na kolorowym, rozspiewanym, rozgadanym targu) i sniadanie. Nastepnie zabieramy sie za ankiety. W poludnie pratkycznie nie ma cienia (fantastycznie zobaczyc, jak promienie padaja pod katem prostym) i ale i tak robimy ankiety z ludzmi, tyle ze w zacienionych miejscach, przy zimnej butelce Coca-Coli. W zasazie cale dnie staramy sie miec ankiety przy sobie i byc gotowym na ich wypelnianie. Ok. 16.00 jemy obiadokolacje, szukamy internetu i juz godzienie 19.00 robi sie ciemno. Wtedy nie ruszamy sie z okolic hotelu i zbieramy sily na nastepny dzien.







26.9.09

Nad jeziorem Wiktorii


Mwanza, mimo iz jest to drugie co do wielkosci miasto w Tanzanii, okazala sie zupelnie inna niz Dar Es Salaam. Juz kilkaset metrow od centrum mozna uslyszec muczenie krow i zobaczyc wiejskie gospody. Zabudowania sa pieknie rozmieszczone na otaczajacych jezioro Wiktorii wzgorzach.
Odwiedzilismy miejscowy targ, na ktorym Kasia wybrala sobie specjalna, afrykanska spodnice – zdjecie jutro (do Olki, jak Ci sie podoba mozemy wziac jeszcze jedna dla Ciebie). Adam nie mogl przestac robic zdjec miejscowym, ale zdolal sie opamietac, by poprostu cieszyc sie pobytem w Mwanzie, a jest czym. Miasto odurza swoja egzotyka.
Na ulicach wsrod meczetow, hinduskich swiatyn i wspaniale pachnacych straganow z owocami mozna sie zapomniec bardziej niz w Stambule, Kairze, czy Marakeszu. Jest cudownie tropikalnie.

W drodze do Mwanzy


Wczoraj poznym wieczorem dotarlismy do Mwanzy. Podroz byla dluga (trwala prawie 18 godzin) i meczaca. Balismy sie o bagaze, dlatego tez schowalismy je w nogach. W czasie drogi obserwowalismy przepiekny krajobraz za oknem. Po raz pierwszy w zyciu ujrzelismy sawanne, ktora wydala nam sie imponujaca, z roslinnoscia pozbawiona lisci i czerwona ziemia.
Afrykanskie autobusy sa smieszne. W rzedzie miesci sie 5, a nie jak “normalnie” 4 siedzenia. Caly czas leci glosna muzyka. Wszystko odbywa sie w biegu – wsiadanie, wysiadanie, a nawet zalatwianie potrzeb fizjologicznych. Postoj na siusiu to gora 3 minuty. Nikt nikogo sie nie wstydzi, zreszta drzew brak, wiec i tak nie ma sie gdzie schowac.
Duzym problemem bylo dla nas jedzenie. Szybko zjedlismy kanapki z pasztetem i ciastka, przygotowane na droge. Dluzszego postoju na obiad nie bylo, a nie chcielismy otwierac (schowanych na czarna godzine ) kabanosow. Ich zapach szybko rozszedlby sie po autobusie, a nie chcielismy draznic kierowcy – muzulmanina. Pod koniec podrozy bylismy juz jednak tak zdesperowani, ze uprzednio otworzywszy na osciez okno, skosztowalismy niecczystego miesa. Na szczescie pozostalismy w tym niezauwazeni :) . Pozostali pasazerowie (sami miejscowi) kupowali jedzenie podawane przez okna na kolejnych przystankach autobusu, oczywiscie tez w biegu, gdyz kierowca nawet na chwile gasi silnika.

24.9.09

Tuktukiem na plaze

Dzisiaj wraz z naszymi znajomymi Holendrami z hostelu wybralismy sie na pobliskie plaze na Kigamboni. Plynie sie tam promem, a na plaze trzeba jeszcze dojechac taksowka lub tuktukiem(trojkolowy pojazd - na zdjeciu).
Zanim wsiedlismy na prom odwiedzilismy targ rybny. Pomimo bardzo przykrego zapachu podobalo nam sie bardzo.
Przeprawa promem trwala tylko kilka minut. Kogamboni jest zupelnie inne niz Dar es Salaam. Bardziej wyluzowane i... wiejskie. Mniej ludzi, czesciej sie usmiechaja i (haha facet w kafejce puscil "Africa" zespolu Toto) nie spiesza sie tak. W dodatku wykapalismy sie w oceanie i juz nie mozemy doczekac sie kiedy wyladujemy na Zanzibarze. To byl przedsmak naszego wypoczynku zaplanowanego na ostatni tydzien wyprawy.
Jutro udajemy sie do Mwanza. Nastepnego postu mozna sie wiec spodziewac pojutrze. Caly czas orientujemy sie jak rozmawiac z miejscowymi. Nie chcemy dac sie okrasc, ale nie chcemy tez oddzielac sie od nich totalnym murem nieufnosci. Staramy sie znalezc zloty srodek.

Zdjecia cz. III




Zdjecia cz. II
















Zdjecia cz. I
















23.9.09

Badania rozpoczete

Dzis zlapalismy juz kilku turystow i miejscowych, ktorzy wypelnili nasza ankiete. Nie powinno byc zle. Pogoda to przeciez najbardziej neutralny i wdzieczny temat do nawiazywania znajomosci. Przez piec tygodni przeankietujemy sporo osob.
Dzis pojechalismy na dworzec autobusowy pod miasto. Kupilismy juz bilety na autobus do Mwanzy. Bedziemy w trasie caly piatek (od 6 rano do 20 wieczorem), mamy do przejechania prawie cala Tanzanie.
Zyjemy, odzywiamy sie i czujemy sie bardzo dobrze (choc Kasi jest oczywiscie za goraco :)
Dzis post z cyklu informacyjnych (zlapalismy kiepska kawiarenke internetowa - nawet onet sie nie otwiera). Jutro postaramy sie napisac cos wiecej o tym cieplym kraju i wrzucic zdjecia.
Pozdrawiamy!

22.9.09

Pierwsze kroki w Dar es Salaam

Wczoraj poznym wieczorem szczesliwie dotarlismy do hotelu w Dar es Salaam. Juz sama podroz samolotem dostarczyla nam niesamowitych wrazen. Sahara widziana z wysokosci kilku kilometrow sprawila, ze Adamowi kolejne danie serwowane przez stewardow wypadalo ze szczeki. Kasia i tak przez caly lot byla przyklejona do szyby (ogladala chmury - pozdrowienia dla klimatologow).
Niespodzianka dla nas byl (normalny, planowany) postoj naszego samolotu na lotnisku w Aruszy (baza wypadowa dla turystow atakujacych Kilimandzaro). O tym jak bardzo jestesmy hardkorowi przekonalismy sie, gdy prawie wszyscy biali (a bylo ich sporo) wysiedli wlasnie tam.
Do Dar Es Salaam doleciala jednak z nami para Polakow (Kasia i Arek), z ktorymi na spolke wynajelismy taxi do centrum. Oni dojechali do swojego hostelu, my do swojego.
Dzisiejszy dzien rozpoczelismy od spaceru na stacje kolejowa - postanowilismy najpierw zorientowac sie w mozliwosciach transportu do Mwanzy nad jeziorem Wiktorii. I tu niespodzianka - najblizsze wolne miejsca byly dopiero na 2 pazdziernika (!). Poszlismy sprawdzic autobus, ale operator u ktoregto bylismy zrezygnowal z polaczen z Mwanza. Wrocilismy z powrotem na dworzec, ale tu kolejny szok. Biletow na 2.10 juz nie ma, mozemy jechac dopiero 16.10. Jutro pojedziemy na dworzec autobusowy pod miasto. Tam powinno cos byc.
Ponadto aklimatyzujemy sie, uczymu suahili i podziwiamy Ocean (wody o takim pieknym blekitnym odcieniu, nie bylo w Trojmiescie).

20.9.09

Drzemka przed wylotem

Koniec pakowania, czyli już najgorsze za nami! No prawie:
- jeszcze tu wysłać jedną wiadomość,
- jeszcze do telefonu numery wpisać, (a czy ja mam ładowarkę ? ),
- jeszcze mama pyta ile ma zrobić kanapek,
- jeszcze brat wciska mi stary aparat "just in case",
- jeszcze wysłuchuję przestrogi od cioć i wujków,
- a jeszcze przecież chcę się zdrzemnąć.
Wylatujemy o 6.10 rano, przesiadamy się w Amsterdamie i o 21.45 powinniśmy być w Dar Es Salaam.
Ech... jeszcze mi coś tam dopychają do plecaka...
Dobranoc :)

18.9.09

64 godziny przed odlotem


Kasia w stanie paniki. Dzisiaj oznajmiła, że nigdzie (do żadnej Afryki) nie jedzie. Siostra Kasi powiedziała, że jak ona nie chce, to może pojechać zamiast niej. Poza tym gorączkowo sprawdzamy listę rzeczy do zabrania, czy oby o niczym nie zapomnieliśmy. Oj będzie się działo! :)

16.9.09

Skutki uboczne

Na malarię zaszczepić się nie można. Dostępne są jednak leki antymalaryczne, które zmniejszają znacznie ryzyko zachorowalności i (ewentualnie) łagodzą przebieg choroby. Problemów z tymi lekami jest jednak trochę: są drogie, można je brać tylko kilka tygodni. Dodatkowo wszystkie mają słabsze lub mocniejsze efekty uboczne.

Po Lariamie (bierze Adaś) : bóle i zawroty głowy, mrowienia kończyn, zaczerwienienie skóry, syndrom Stevensa-Johnsona, poczucie zagubienia, niepokój, depresja, psychiczna i motoryczna (1/1000). Oto przykładowa historia z Lariamem z portalu podróżniczego: „Co do Lariamu, w Afryce widziałam 2 młodych ludzi, którzy mieli omamy, dziewczyna wpadła w depresję chłopak budził się z krzykiem w nocy, bo zjawa z nożem go goniła, całe cuda wianki z nimi były. Wyrzucili Lariam, a w aptece w Nairobi kupili malaron (tam sprzedają bez recepty) i znormalnieli w ciągu 2 dni”.

Po Paludrine (łyka Kasia): zaburzenia jelit, takie jak nudności, wymioty, zaparcie, biegunka lub ból brzucha, owrzodzenie lub zapalenie jamy ustnej, odwracalne (!) wypadanie włosów, wysypki skórne.

Pierwszą dawkę naszych leków łyknęliśmy wczoraj i… nic.

Adaś spał jak kamień. Nic mu się nie śniło (a z opowieści znajomych wiemy, że po Lariamie mogło się śnić dużo).

U Kasi włosy są, wrzodów nie ma, a skóra miękka i gładka jak pupa niemowlaka.

15.9.09

Na razie jeszcze w Warszawie

Wylatujemy w poniedziałek, za pięć dni. Do wyprawy przygotowujemy się od lutego:

- Najpierw przygotowaliśmy wniosek o dofinansowanie do Rady Konsultacyjnej Kół Naukowych Uniwersytetu Warszawskiego,

- Zaszczepiliśmy się przeciwko żółtej febrze, meningokokom, żółtaczce typu A, tyfusowi i polio. Wprawdzie tylko to pierwsze jest obowiązkowe, ale pozostałe z pewnością nie zaszkodzą,

- Uzupełniliśmy nasz budżet dorabiając, gdzie się da, choć i tak bez pomocy rodziny nie dalibyśmy sobie rady (dziękujemy!),

- Adaś naprawił już sobie wszystkie zęby (40 proc. całej szczęki), żeby nie ryzykować spotkania z tanzańskim dentystą,

- Kompletowaliśmy też cały sprzęt: specjalne buty (jasne, szybko schnące i koniecznie za kostkę), moskitiery. W dodatku Adamowi nie zapleśnieje nowy paszport – znaleźliśmy bardzo fajne nieprzemakalne portfele (zakłada się je pod ubranie, w pasie, tak że nawet nie widać, że ma się przy sobie jakieś pieniądze i dokumenty),

- Kupiliśmy upominki by udobruchać tubylców.

Dziś wieczorem łykamy pierwszą dawkę leków antymalarycznych (o skutkach ubocznych napiszemy jutro).